NukeBoards - Kreatywność przede wszystkim
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  DownloadDownload
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
[Bitwa Tandemowa NB] 1

Kto twoim zdaniem najlepiej wykonał swoją pracę?
Grupa 1
28%
 28%  [ 4 ]
Grupa A
50%
 50%  [ 7 ]
Grupa alfa
21%
 21%  [ 3 ]
Głosowań: 14
Wszystkich Głosów: 14

Autor Wiadomość
Minty 
Stwórczyni
omc dr fizyki


Główny edytor: Fusion 2.5 Dev
Drugi edytor: Construct
Pojedynki: być może
Posty: 3446

33789 Prestiż
Wysłany: 29-05-2010, 10:18   

Poprzednie prace.
Grupa 1
Grupa A
Grupa alfa
TomaszSportowiec, Wackyjackie
Wirtualność, Crazy
figo-fago, Pisarz, QuickSilver (znowu nic nie napisał)
To ja Andrzej. Opowiem wam nową historię. Mam 35 lat. Moja Zona to kosmitka chińska Xiang III. Niestety została porwana. A ja muszę ją uratować. Nie wiem gdzie ona teraz jest. Mieszkam na Andri może ktoś mi pomoże. I wtedy poszedłem szukać pomocy. Pierwszą osobą którą spotkałem był Kosmita z Simsów.
-Witaj Andrzeju. Powiedział Kosmita.
-Czy pomożesz mi szukać mojej żony? Zapytałem.
-Och oczywiście. Odpowiedział.
-No to idziemy na wyprawę! Krzyknąłem.
I ruszyliśmy na wyprawę. Byliśmy już bardzo zmęczeni nie mieliśmy gdzie przenocować. Chcieliśmy przenocować u Chestera , ale on się nie zgodził. Jego brat Marko pozwolił nam tu zamieszkać na jedną noc. Śniła mi się Xiang. Marko bardzo chciał w życiu przeżyć jakąś przygodę , ale niestety nigdy mu się to nie udało. Więc zaproponowałem mu żeby z nami wyruszył. A on się zgodził. Jednak jego brat nie chciał żeby on poszedł z nami.
-Ej ty gdzie ty idziesz? Zapytał Chester.
-Na wyprawę. Odpowiedział Marko.
-Ja ci nie pozwalam. Powiedział Chester.
-Dlaczego? Zapytałem.
-Jestem młodszym bratem potrzebuję opieki. Powiedział Chester.
-Ale ty masz już 28 lat. Powiedział Marko
-I co. Powiedział Chester.
Marko się wściekł i zamknął Chestera w łazience. Przeszukaliśmy w tydzień Andri i nie mogliśmy jej znaleźć. Wtedy wiedzieliśmy że musimy wyruszyć w kosmos. Kosmita z Simsów prowadził ze mną rozmowę.
-Wyruszamy na Ziemię. Powiedział Kosmita z Simsów.
-Na ziemię oszalałeś przecież ziemia jest ogromna. Powiedziałem.
-Chcesz ją uratować? Zapytał.
-Tak chcę. Odpowiedziałem.
Zgodziłem się statkiem kosmicznym wyruszyliśmy na Ziemię. Niestety kiedy byliśmy nad Ziemią jeden ufoludek w nas strzelił.

Tak...to był kolejny wytwór mojej chorej wyobraźni. Zacznijmy więc od początku - To ja Andrzej. Nie mam pojęcia jaki jest mój aktualny wiek. Przez 'przeskoki' już dawno straciłem rachubę czasu. Od czasu nieszczęsnego wypadku na zjeżdżalni iluzje narastały i stawały się coraz bardziej absurdalne. Powoli jednak zaczęły one przekształcać się w koszmary...

...Koszmary które doprowadziły do mojego upadku. Trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Nie wiem kiedy i jakim sposobem tam się znalazłem. Przerażające sny jednak i tam mnie nawiedzały. Zatracałem się. Mieszałem rzeczywistość z wytworami mojego rozpadającego się umysłu. Byłem już zbyt zmęczony tym wszystkim. Postanowiłem więc zapisywać wszelkie 'przejścia' w dzienniku, cały czas mając nadzieję na rozwiązanie zagadki trapiącej mój umysł...

Notatka 1 - data i czas nieznany. Przypuśćmy, że jest 1 styczeń 3000 roku. Godzina 00:00.
Obudziłem się tym razem na ziemi pośrodku głębokiego lasu w kompletnej ciemności. Wokół mnie dostrzegałem tylko zarysy drzew. Zewsząd dobiegały do mnie zniekształcone, jakby odtwarzane od tyłu głosy. Wstałem. Głosy zdawały się być coraz głośniejsze - ktoś lub coś się zbliżało. Nie wiedząc kiedy zostałem otoczony przez grupę 'czegoś'. 'Czegoś' co wyglądało jak żywe cienie? Widoczne były mi tylko 'ich' półprzeźroczyste sylwetki i promieniujące oślepiającym białym blaskiem 'oczy'. Wystąpił do mnie jeden z cieni. Inne postacie rozpłynęły się wtedy w powietrzu.
- Cómop ic yb ut ymśetsej san ęis jób ein - wypowiedział z akcentem, jakby niemieckim.

Z przyzwyczajenia zacząłem uciekać w głąb lasu...zapomniałem dodać, że każdy cios zadany mi w drugim świecie, miał swoje odbicie w rzeczywistości. Po dłuższym biegu przez las znalazłem się...

No nie znowu to było złudzenie. W psychiatryku czekali żeby wykonać egzekucję[ jak to w nowych psychiatrykach]. Wtedy w psychiatryku spotkałem pewną osobę. Wyglądała jak Xiang III. Wtedy zacząłem naszą rozmowę.
-Jak masz na imię? Zapytałem.
-Xiang III , a ty? Odpowiedziała i spytała.
-Andrzej. Odpowiedziałem.
-Andrzej mój mąż , którego od dawna nie widziałem? Zapytała.
-Tak Xiang , ile my się nie widzieliśmy? Zapytałem.
-5 lat od kiedy porwał mnie Koziorożec. Odpowiedziała.
-Koziorożec ten z Atramentowego Serca? Zapytałem.
-Tak ten jest tutaj właścicielem. Powiedziała.
-A co z Marko i Kosmitą z Simsów.
-Zostali zkatowani. Powiedziała.
- Musimy uciekać. Powiedziałem.
I uciekliśmy.

Nie mam pojęcia czy to była prawda czy też nie, ale rzeczywiście - znalazłem się na zewnątrz. Był środek zimy, na ulicach nie było więc widać praktycznie nikogo. Jednak jedno przykuło moją uwagę...
Ciała Marko i Kosmity z Simsów były wiezione na cmentarz. My wiedzieliśmy , że jak ktoś nas zobaczy to skończymy jak oni. Uciekliśmy furgonetką , która była pod ręka. Byliśmy na autostradzie , daleko od obozu psychiatrycznego. Po krajobrazie widać było , że jesteśmy w Polsce. Bardzo dziwne było to , że nadal jest ten rok , który mieliśmy kiedy się przeprowadziłem do nowego świata. Był rok 2023. Byliśmy w górach. Xiang się mnie dużo pytała o krajobraz polski.
-Ej Andrzej gdzie jesteśmy? Zapytała Xiang.
-W górach. Odpowiedziałem jej.
-A co to są góry? Spytała.
-Takie duże pagórki. Odpowiedziałem jej.
-A co to są pagórki? Zapytała.
I wtedy znalazła pod siedzeniem laptopa.
-Co to jest? Zapytała.
-Laptop. Odpowiedziałem.
-A co to laptop? Zapytała.
-Sprawdź w necie. Powiedziałem
-A co to "necie"? Zapytała.
Mieliśmy czas i wytłumaczyłem co to jest net i jak go obsługiwać. Niestety był problem z pisaniem bo kosmici nie umieją pisać , jednak jakoś sobie poradziliśmy. Ona grała w gry na e-gierkach a ja prowadziłem furgonetkę. Pojechaliśmy na północ. Chciałem pojechać do Solca jednak wiedziałem , że to kawał drogi. W czasie dnia dojechaliśmy jedynie do Krakowa gdzie zatrzymaliśmy się na noc.

Ocnknąłem się, a przed sobą ujrzałem oślepiające światło...
Nie wiedząc dlaczego znalazłem się w szpitalu. Tak, najzwyklejszym szpitalu. I nie wydawał się on być wytworem mojej wyobraźni. Chciałem się poruszyć, ale napotkałem opór. Byłem zapakowany w kaftan... Po chwili w pokoju znalazła się pielęgniarka, a po jeszcze paru minutach zostałem otoczony przez tłum dziennikarzy...okazało się, że obudziłem się z 25 letniej śpiączki...
Uskoczyłem w ostatniej chwili przed atakującym czerwiem, wprost pod paszczę drugiego. Odruchowo zablokowałem jego szczęki moim karabinem, którego jednak nie puściłem. Czerw zaczął gwałtownie wierzgać na wszystkie strony, jazgocząc przy tym okrutnie. Po chwili czułem jak moje ręce słabną - czerw miał bardzo dużo sił. Żeby tylko puścić się w odpowiednim momencie i nie dać się zabić...
Stwór targnął jeszcze raz, i w tym momencie moje zdrętwiałe już dłonie nie wytrzymały. Czułem jak wzlatuje siłą wyrzutu wysoko w górę, i daleko w głąb pustyni...
Upadłem z głuchym łoskotem, tylko chwilowo czując przenikliwy ból po czym straciłem przytomność.
Zapadłem w dziwny sen...

Obudziłem się w innej bazie, w komorze leczniczej. Tutejsze miejsce było bardziej zadbane niż poprzednie, no i widać było, że tutaj potwory do tej pory jeszcze się nie dostały. W pomieszczeniu był jakiś doktor, który otworzył komorę.
- Witaj na bazie Omega 10! Jesteśmy ostatnim miejscem, które potwory jeszcze nie przejęły!
- Ostatnim? Czyli inne bazy też zostały zniszczone?
- Tak, przynajmniej na Marsie. Wiemy, co jest powodem pojawienia się tych stworów i wiemy, że Ziemia na pewno jest póki co bezpieczna. Jednak statek, który ma po nas przylecieć, pojawi się dopiero za tydzień.
- Rozumiem. - namyśliłem się chwilę - A w takim razie, skoro wiesz o tym, to skąd pojawiły się te stwory?
- Nie mogę Ci powiedzieć, bo sam nie wiem. Jedyna osoba, która o tym wie, to nasz obecny dowódca, który się wpuszcza w głąb bazy Epsilon 7 dość regularnie. Może stamtąd pochodzą... Cóż, możemy tylko gdybać.
Nic nie miałem do stracenia, prócz życia w sumie. Może jest jakiś sposób, by powstrzymać te potwory...
- Wyruszam od razu - oznajmiłem kierując swe kroki ku wyjściu.
- Hej, czekaj! - powiedział tamten - Nieuzbrojony dużo nie zdziałasz. Zajrzyj do sklepu, o ile masz jakiekolwiek kredyty. Jeśli nie masz, mogę Ci pożyczyć trochę, ale będziesz mi musiał oddać.

***

Niebieskie światło windy delikatnie pulsowało, tworząc wielobarwne refleksy na oszklonych ścianach windy. Opierałem zmęczone tym wszystkim plecy o zimną stalową płytę drzwi. Przede mną rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok. Oto słońce już dawno skończyło swoją wędrówkę po nieboskłonie i chowało się za odległe góry, muskając ostatnimi promykami moją twarz. Niebo kontrastowało nieodgadnioną zielenią z czerwoną bezkresną przestrzenią pustyni, mieszając się w szarą bezpostaciową mgłę na horyzoncie tam, gdzie góry ginęły, zmieniając się w pagórki i małe wzniesienia. Niebo ponad tym wszystkim, przechodzące z zieleni przez odcienie granatu w czerń, zaczęło już zdobić się i mienić tysiącem gwiazd. A u mych stóp rozpościerała się tak malutka i bezbronna wobec potęgi Marsa - planety pustyni, baza Omega 10...
W głowie dudniło mi tyle myśli, tyle zagadek...
Gdy przybyłem na Marsa jako pierwszy rzut kolonistów, powstało siedem baz. Ostatnia baza - Epsilon 7, była jedyną bazą do której dostęp mieli tylko najwyżsi rangą wojskowi. Była zresztą oddalona od innych baz. Tłumaczono nam to bezpieczeństwem kolonistów - najwyżsi rangą dowódcy musieli mieć bezpieczne miejsce, i oddzielone od reszty w razie zmasowanego ataku... Tylko czyjego ataku? Dobrze wiedzieliśmy że na Marsie prócz czerwi, wylegujących się pod pustynią, nie ma zupełnie żadnej formy życia. Epsilon 7 była bardziej zbliżona do tajemniczych gór niż jakakolwiek inna baza, co z kolei też kłóciło się z teorią bezpieczeństwa. Biologowie zgodnie stwierdzili że czerwie żywią się minerałami pustynnymi.
Teraz rozumiem że to były brednie, skąd by zresztą wykształciły szczęki? Do atakowania niebezpiecznych skał? Wszystka wiedza którą nas karmiono to były brednie i pranie mózgu. Nie mogę wierzyć już w nic i sam muszę po kolei odkryć tajemnice.
Tyle że bez przepustki nie wypuszczą mnie w głąb pustyni. Muszę poradzić sobie inaczej...
Sprawdziłem czy pistolet dobrze leży w kaburze przy boku. Leżał idealnie, magazynki zresztą też. Broń była okropnie droga, a jako że zgubiłem moją legitymację żołnierską (i tak fałszywą zresztą...), nie przysługiwał mi żaden przydział. Lekarz z bloku okazał się bardziej łaskawy niż mogłem sądzić. Ale na broń wielkiego kalibru i tak nie było mnie stać. Musi mi wystarczyć ten Glock...
Cichutkie piknięcie i mechaniczny głos oznajmił że jestem na najniższym poziomie powyżej gruntu.
Podążyłem w stronę wyjścia, korzystając ze wskazówek lekarza. Wyjścia bronił dość wysoki strażnik, z karabinem szturmowym. Podążałem już ku wyjściu, by po drugiej stronie go zabić dość precyzyjnym strzałem z ukrycia, lecz ten mnie zatrzymał.
- Dokąd to? - spytał.
- Eeee... Przejść się wokół bazy - odpowiedziałem.
- Cywili nie wypuszczamy z bazy z powodu panującego zagrożenia na zewnątrz.
Nie miałem więc wyboru - musiałem działać szybko. Chwyciłem jedną ręką lufę karabinu, tak by strażnik nie zdążył we mnie wycelować podczas wyjmowania Glocka. Wymierzyłem dość szybko między oczy, wdech, strzał... Strażnik padł u mych stóp. Szybko wziąłem karabin i zacząłem uciekać. Nałożyłem na siebie maskę, tą samą, którą znalazłem wcześniej w poprzedniej bazie. Za moimi plecami słychać było syreny alarmowe, jednak ja już byłem daleko, daleko... Lecz wtedy wyskoczył na mnie czerw. Dość szybko wyminąłem ją przewrotem w lewo po czym pobiegłem dalej. Nie mogłem tracić amunicji tylko z powodu jakiejś czerwii... Oczywiście, gdybym miał wybór.
Po trzydziestu minutach ciągłego biegu i wymijania czerwii w końcu zauważyłem bazę Epsilon 7, ukrytą za jedną z gór. Postanowiłem odpocząć na pobliskim głazie. Noc już nastała, większość czerwii o tej porze sypia. Mogłem przynajmniej sobie pozwolić na odpoczynek...
Usiadłem ciężko na głazie.
Znowu jestem renegatem!
Na Ziemi zostałem skazany na karę śmierci ale dano mi szansę się zrehabilitować. Po prostu musiałem się zgodzić wylecieć na tą samobójczą misję... Tyle że miałem być obiektem doświadczalnym, jak wielu więźniów. Eliminacja jednego z ochotników i podszycie się pod niego okazało się wybawieniem. Doskonale potem widziałem co robiono z więźniami...
A potem demaskacja. Sam nie wiem czy cieszyć się z inwazji czy nie - skazano mnie na hibernację do czasu wyjaśnienia mojej sprawy. A potem? Potem pewnie przerobiliby mnie na pokarm dla reszty żołnierzy. Sprawy toczą się tak szybko...
Nie zdążyli mnie poddać hibernacji. I już nie poddadzą.
Leżałem na brzuchu, czując wciąż gorącą od słońca skałę pod sobą i wyczekiwałem. Morzył mnie sen, lecz nie mogłem pozwolić sobie na niego. Sytuacja chyba się uspokoiła - nie wysłano nikogo aż tak daleko za mną.
Przeszukałem kieszenie i znalazłem ostatnią dawkę "środka medycznego". Mój organizm był już porządnie zatruty, ale nie miałem czasu na sen i regeneracje sił. Wstrzyknąłem sobie wszystko. Potem będę się przejmował konsekwencjami...
Zarzuciłem karabin przez plecy, uruchomiłem noktowizje w masce i ruszyłem w stronę E7. Włączyłem celownik laserowy Glocka, obserwując jak cienka czerwona nitka światła niknie w ciemności. Na niebie rysował się Jowisz, a tuż przy horyzoncie widać było zarysy Fobosa. Znów popadłem w zachwyt nocnego nieba na Marsie - rzucić to wszystko w cholerę dla tego jednego widoku...
Z zamyślenia wyrwała mnie poświata Epsilona, kontrastująca z czernią gór w tle. Przyspieszyłem kroku i wyłączyłem noktowizję oraz celownik. Lepiej pozostać niezauważonym...
Im bliżej dochodziłem, tym wyraźniej dostrzegałem szczegóły. Epsilon 7, mimo, iż wydawał się z daleka zwykłą, zadbaną bazą, z bliska okazała się być tak samo wyniszczona jak ta, w której się obudziłem. Źródłem światła, który się wydobywało z tego miejsca, był ogień. Było też słychać coraz więcej dziwnych odgłosów oraz ryków. Spowolniłem. Gdy od bazy oddzielał mnie już tylko bodajże jeden kilometr, zobaczyłem martwego żołnierza, trzymającego w ręce karabin plazmowy MN36. Już miałem go wziąć, lecz w uszach zagrzmiał mi bardzo głośno znajomy ryk. Istota muchopodobna znowu się pojawiła i tym razem nie miała zamiaru mi odpuszczać. Wziąłem więc karabin w swoje ręce i zacząłem strzelać. Niebieska linia trafiła potwora prosto w brzuch, jednak ominęła ważniejsze części ciała. Ryk stał się głośniejszy, a istota zaczęła pluć zieloną śliną. Przewrót w prawo, lewo, wyskok, przykucnięcie, strzał... Tym razem chybiłem. Znowu, prawo, lewo, tył, lewo... Wielki ból... Płyn trafił mnie w lewe przedramię. Szybkie przykucnięcie, wycelowanie, strzał... Tym razem trafiłem. Stwór wydał kolejny, głośny ryk i padł na ziemię, o mało mnie nie przygniatając, wzbijając tumany czerwonego piachu.
Odetchnąłem głęboko, w końcu była to dość męcząca walka, choć krótka, dzięki znalezionej broni. Przeszukałem jeszcze ciało leżącego żołnierza, którego twarz tym razem została pokryta kwasem wyplutym przez stwora. Miał przy sobie pakiet medyczny. Przynajmniej się teraz przyda...
Zerknąłem na oplute ramię i omal nie podskoczyłem z wrażenia. Po kwasie nie było śladu... moje ramię natomiast było całe pokryte warstwą stali. Bolało jak cholera, ale...ból ustawał. Kwas musiał wejść w reakcje z pyłem pustynnym podczas robienia przewrotu. Poczułem się jak pieprzony cyborg.
Rozruszałem ramię, i oprócz piekącej jeszcze skóry pod "pancerzem", nie było problemów z poruszaniem. Ruszyłem dziarsko do przodu, wkraczając w iście post-apokaliptyczny krajobraz...
Im bliżej bazy, tym więcej trupów napotykałem, w stanie coraz trudniej pozwalającym zidentyfikować nieszczęśników. Wszystkie były ograbione z broni i wyposażenia, co dawało mi do myślenia - mogę mieć do czynienia z inteligentnym przeciwnikiem...
Płonące ruiny Epsilonu 7 piętrzyły się przede mną, aż zdawało mi się jakbym stanął u wrót piekieł. I było rzeczywiście - piekielnie gorąco. Zrzuciłem maskę i kopnąłem w bok w zgliszcza pod murami bazy, po czym rozerwałem rękaw koszuli, związując sobie rozwiane włosy prymitywną bandaną. Kopnąłem drzwi które z hukiem wyleciały z futryny.
Wyobraziłem sobie jak właśnie wyglądam - z podartą koszulą i poplamioną kamizelką, pancernym stalowym barkiem, Glockiem w kaburze przy boku, karabinkiem szturmowym ZX na plecach i karabinem plazmowym MN36 w rękach. Rozwichrzone czarne włosy związane rękawem koszuli, opadające kosmykami na brudną od pyłu i potu twarz. Heroiczna postawa wychudzonego skazańca. Takie rambo dobrych kilkanaście lat później.
Wpadłem bez wahania do środka, a gorące powietrze wewnątrz bazy stłumiło mój wybuch śmiechu.
Biegłem przez korytarze i pomieszczenia, co jakiś czas napotykając różnego rodzaju stwory, tym razem mniej groźne od muchy, lecz nadal niebezpieczne. Zabijałem je pojedyńczymi strzałami z karabinu plazmowego. Idąc też coraz głębiej, czułem, że nie jestem już tak bardzo oddalony od przyczyny zajścia...
Tymczasem, podczas pokonywania kolejnego potwora, tym razem przypominającego pająka rozmiaru na 4 nogach z żądłem na brzuchu oraz skrzydłami, usłyszałem metaliczny odgłos. Wystarczył on dla pająka, by na mnie się rzucił... Miał już trafić...
Ale trafienie nigdy nie nastąpiło.
Źródłem odgłosu był robot w kształcie puszki z jakimś skanerem na szczycie oraz dwoma rękoma, z prostopadłościennym skanerem na szczycie. Nie miał nóg, zamiast tego poruszał się na małych, aczkolwiek licznych kołach. Robot całym swoim ciałem staranował pająka, który wleciał prosto w płomienie.
- Że co?... - wyjąkałem, zdezorientowany.
Dopiero po chwili sobie przypomniałem, skąd roboty wzięły się na Marsie... Wysłano ich 24 sztuki, z czego po 2 miały iść na każdą bazę. Na każdą, prócz Epsilon 7, która dostała całą resztę. Tłumaczono to ich awaryjnością, co zresztą się zdawało prawdziwe, gdyż roboty siadały jak muchy już po paru dniach, podobno z powodu tutejszej atmosfery. Czemu jednak ten jeszcze działa? Czy nie powinien już iść do spalarni lub na złomowisko?
- W-W-W-Wiiiiiiiitamy na Epsilo-lo-lo-epsilon siedddddeem! - mechaniczne urządzenie wyrwało mnie z zamyślenia. Słowom jego wtórowały iskry wylatujące z tylnej części skanera przy niektórych "zacięciach się" oraz migotanie lampki przy skanerze.
- Że co? Ty jeszcze działasz? - w końcu spytałem.
- Tak, nie-e, tak, mniej lub więcccej - odpowiedział - Na pollecennnie dowóóóóÓÓÓÓóóó - robot wydał głośny trzask, a skaner zakręcił się dookoła puszki o 360 stopni - Kapitana-na-na Pine.
Kapitan Pine? Więc to on musiał być dowódcą bazy Omega 10. Możliwe, że nie wie o mojej ucieczce, ale z drugiej strony...
- Wiesz, co spowodowało pojawienie się potworów?
- NIee.e... Tylko kapitan Pine. Kazał zap-zaprowadzić wszystkich occalałychch do siebie.
- W takim razie prowadź - odparłem. Innego wyboru nie było. Miałem nadzieję, że pomimo tego piekła znajdę jeszcze kogoś ocalałego, ale z drugiej strony też w to wątpiłem, ze względu na stosy trupów walające się wcześniej.
- Najpierw podaj kod. - metaliczny głos zabrzmiał złowrogo.
- Jaki kod do cholery? - wybuchłem.
- Osmiocyfrowy kod. Każdy żołnierz go ma. Wskazuje on dowódcę, oddział, kategorie i stopień wojskowy. Jeśli go nie masz - a posiadasz broń - nie możesz należeć ani do żołnierzy ani do cywilów. Mam rozkaz likwidować podejrzane jednostki.
- Zero jeden zero jeden dwanaście zero pięć. Pasuje? - kodu nie zmyśliłem. Cud że w ogóle go zapamiętałem, ale jednak. Należał do żołnierza pod którego się podszywałem.
- Teraz czekam na potwierdzenie czy wiesz co oznacza Twój kod. - maszyna była uparta.
- Baza alfa 1, oddział pierwszy, drużyna uderzeniowa, sierżant. Co ty na to?
- Błąd.
- Co?
- Wszystko jak najbardziej się zgadza. Nie zgadza się jednak mapa siatkówki oka zawarta w bazie. Sierżant Maxwell zresztą nie miał niebieskich oczu.
Urwał i nastąpiła chwila milczenia. Słyszałem tylko trzask ognia i cichutkie piski skanerów robota.
- Mocą nadanego mi prawa wyznaczam natychmiastową likwidację szpiega. Żegnam Nathanie Singh. - wyrecytował robot i wysunął lufę karabinu. Zamknąłem oczy.
Rozległ się strzał. Poczułem okropny ból w boku i upadłem na plecy. Rozległy się dwa następny ale już nic nie czułem. Jedynie że chyba umieram.
- Otwórz oczy idioto. - rozległ się metaliczny ale dużo mniej mechaniczny głos nade mną. Z trudem zdobyłem się na otwarcie oczu...
Nade mną pochylał się mężczyzna. Jedynie nienaturalny kolor źrenic i bijące z nich światło zdradzało kim jest. Był androidem. Nie wierzyłem własnym oczom.
- Nie wierzysz własnym oczom, co? - uśmiechnął się bardzo wrednie, nawet jak na maszynę które słyną z zimnych wyrachowanych uśmiechów.
- Nie, nie wierzę, androidy mimo naszej technologii posuniętej bardzo daleko, wciąż są tylko chorym wyobrażeniem fantastyków.
- Dzięki. Nikt mnie jeszcze tak nie nazwał. Bo w zasadzie jestem Andy.
- Miło mi, Nathan.
- Wiem. Już wszyscy wiedzą. Wiadomości po sieci rozchodzą się szybko. Jesteś poszukiwany na całym Marsie.
- Psiakrew... I ty pewnie też chcesz się ze mnie pozbyć?
- I po to zniszczyłem tego robota?
- Na przykład żeby zdobyć za mnie nagrodę? No powiedz szczerze, ile kredytów za mnie dają? 100 000? 200 000?
- Dwa miliony. A Pine dołożył do tego jeszcze 1 milion.
- A co on ma do tego? Nawet go nie znam...
- Tylko zdaje Ci się że go nie znasz. A zabijać Cie nie mam zamiaru.
- Skąd mam Ci wierzyć?
- Po pierwsze to masz jakieś wyjście? Po drugie ucisz się do cholery to wszystko Ci opowiem.
- No dobra. Tylko nie tutaj, mam złe przeczucia...
- Choć, znam dobre miejsce do ucięcia pogawędki.

***

Andy prowadził mnie po zniszczonej bazie, doskonale orientując się w terenie. Ani ogień, ani ciężkie powietrze czy zerwane kable syczące tysiącami wolt nie robiły na nim wrażenia. Omijał pomieszczenia i korytarze w których jak sądził mogli być obcy albo żołnierze. W rezultacie w szybkim tempie dotarliśmy do mniej zniszczonego rejonu bazy. Tu znajdował się duży magazyn, w którym Andy zamknął się ze mną. Zapalił światło i moim oczom ukazało się sterylnie czyste pomieszczenie z jednej strony wypełnione skrzyniami po sufit, z drugiej mające coś w rodzaju kuchni. Białe ściany i wykafelkowane podłogi olśniewały czystością, a z sufitu wyścielonego białymi kasetonami dało się słyszeć ciche brzęczenie wentylatorów. Poza cichym szumem, magazyn izolował wszelkie dźwięki z zewnątrz.
- To rezerwuarium. - oznajmił po chwili. - Jedno z wielu pomieszczeń gdzie możesz przeżyć kilka dni jeśli trzeba, w izolacji od świata zewnętrznego. Jak widzisz, używano go również jako magazynu. Siadaj na krzesło jeśli łaska, muszę się Tobą zająć. W między czasie Ci opowiem wszystko i wytłumaczę.
Nie odpowiedziałem nic tylko posłusznie rozłożyłem składane krzesło stojące pod ścianą i usiadłem ciężko na nim. Andy bez pośpiechu rozbroił mnie i rozebrał do naga.
- Najpierw detox... - westchnął cicho po czym wbił mi strzykawkę z niebieskim płynem. Świat zawirował mi przed oczami. Zasnąłem.
Obudziłem się, nie wiem po jakim czasie. Andy stał cały czas w tej samej pozycji.
- Stałeś tak tu cały czas?
- Tak. Mam ogniwo atomowe, więc praktycznie nie odczuwam zmęczenia. Pozwoliłem sobie umyć Cię, zgolić włosy, ogolić zarost i pozbyć się tatuaża. - powiedział beznamiętnie po czym w powietrzu przed nim ukazał się hologramowy obraz.
- To Twoje odbicie. Inny człowiek, co nie?
- Cholera... - nie potrafiłem nic powiedzieć. Bez zarostu i długich włosów, tatuaży na ciele oraz umyty wyglądałem zupełnie inaczej...
- Ubierz to. To strój termiczny. Nie będziesz pomny zimna ani ciepła. Na stoliku masz tak poza tym kamizelkę nową, cywilne ubrania i dokumenty. Przebierz się a potem posłuchasz mojej wersji i przedstawisz swoją. Zgoda?
- Zgoda. - zgodziłem się bez wahania. Android wzbudzał zaufanie, sam nie byłem pewny dlaczego. Może chciał po prostu łatwiej dostarczyć mnie i przede wszystkim żywego jako nagrodę? Jeżeli mylę się co do jego zamiarów, niech mnie piekło pochłonie... Zaraz. Ja jestem w piekle.

Andy zaczął od razu, bez wstępów, co jakiś czas przerywając mówienie milcząc. Skanował prawdopodobnie sieć w poszukiwaniu informacji. Tak przynajmniej potem się tłumaczył.
- Każdy sądzi że wyprawa na Marsa była podyktowana skolonizowaniem nowej planety. Otóż nic bardziej mylnego. Owszem w przyszłości miałaby tu powstać stacja kosmiczna, może kiedyś udało by się zaadoptować planetę do normalnej kolonizacji, daleka jednak do tego droga. Po cóż by więc była potrzebna taka ilość wojska i więźniowie? Wszystko przez nałożenie się kilku odkryć. Raz, że na Marsie znajduje się pewien bardzo cenny minerał, który ma właściwości bliskie nadprzewodnictwu. Dwa - że ktoś już tę planetę skolonizował dawno temu.
- Ci obcy?
- Te stwory które widziałeś są tylko genetycznymi eksperymentami pierwszych kolonistów. Ci koloniści to też ludzie. Co ciekawe praktycznie niczym się nie różnią od nas, chodź pochodzą z innej planety. Nie są Ziemianami, mają inny język i pismo, ale na tyle inteligencji że zaadoptowali je z łatwością. Dlatego zaostrzono kontrole, tatuowana, kolczykowano i zaszczepiano chipem żołnierzy, bowiem z początku zdarzało się mnóstwo szpiegów. Wycinali oni w pień naszych żołnierzy i dowódców, i bardzo rzadko zdarzały im się wpadki. Kiedy już nie było mowy o walce "na tyłach wroga", po prostu wysłali swoje wytwory do ataku.
- Co ma do tego Pine?
- To ich dowódca. Pomyśl - byłeś jedyną osobą która w tym wszystkim się łapała. Jako że quasi-Pine pozbył się prawdziwego Pine'a, miał prawdziwe pole do popisu. Przejął Epsilon 7 dzięki sukcesywnemu wysyłaniu oddziałów do innych baz. Zaatakował E7 swoimi oddziałami, wyżynając w pień całą załogę i pracujących przy wydobyciu więźniów. Część więźniów, tych bardziej ugodowych zaoszczędził, zapędzając ich do niewolniczej pracy. Wysyła teraz pozostałe oddziały do ataku na E7, z góry wiedząc że polegną. Myślisz że dlaczego każe szukać pozostałych w E7 przy życiu i przyprowadzać do siebie? By zlikwidować. Pała on wielką nienawiścią do naszej rasy. Nie dziwie mu się, oni pierwsi skolonizowali planetę i zbudowali swoją kolonie w Górach. Teraz my dobieramy się do ich minerałów i budujemy bazy wojskowe przy ich kolonii. Szczyt bezczelności. Ale nie mnie to oceniać.
- Czekaj... A Ty?
- Ja jestem najnowszym wytworem Ziemian. Ukrywanym bardzo dobrze wytworem technologicznym. Stworzenie mnie było posunięciem się o jakieś 1000 lat do przodu. I żyję właśnie dzięki minerałowi, bo tylko dzięki nadprzewodnictwu procesy myślowe zachodzą tak szybko, dzięki czemu myślę logicznie, podejmuje decyzje, a nawet mam własną psychikę i coś prawie jak uczucia. Słuchaj, powiedziałem Ci wszystko co było najważniejsze prócz jednego - Obcy różnią się od nas oczami. Zazwyczaj są ciemniejszych odcieni jak ludzkie co akurat trudno rozpoznać. Ale korzystają z infrawizji zupełnie jak ja, w ciemności więc jarzą się na czerwono. Poza tym ze względu na inną budowę płuc i układu oddechowego piszczą jak dziewczynki gdy krzyczą. To niestety jedyne szybko rozpoznawalne różnice.
- A te wolniej?
- Nie pytaj - dałbym głowę że jego cyberskóra zarumeniła się...
- Trzeba więc znaleźć Pine'a!
- Dlatego ja przebiorę się za ich żołnierza i zaprowadzę Cię do likwidacji. Tak będzie najprościej, bo to Pine osobiście pilnuje likwidacji... Jesteś na to gotowy?
- Muszę. Ale dostanę broń?
- Tylko to. Umiesz walczyć mieczem? - uśmiechnął się tajemniczo wręczając mi przedmiot przypominający dużą zapalniczkę.
- Tylko mi nie mów że to...
- Tak. Uważaj więc jak to włączasz. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Nic mnie już nie zaskoczy.

***

Skuty spreparowanymi kajdanami ruszyłem popychany co jakiś czas przez Andy'ego. Szliśmy jasnym oświetlonym korytarzem, mijając żołnierzy którzy salutowali Andy'emu. Niezły stopień sobie wybrał chyba, bo salutowali mu nawet ludzie wyglądający na oficerów.
Milczałem tak jak mi zalecił - jeżeli coś chciałem wystarczyło kaszlnąć, a wtedy wbijał tą swoją wstrętną igłę w moją dłoń - po chwili już wiedział co po głowie mi chodzi. Dziwne to uczucie, jakby ktoś Ci grzebał w głowie. Psychokinetycy niech się schowają.
Co jakiś czas mijaliśmy plansze z wyświetlonymi informacjami. Niektóre były wyłączone. Widziałem wtedy wyraźne swoje odbicie w szklanej prostokątnej masie, nie mogąc uwierzyć jak wyglądam. Andy pofarbował mi ścięte na krótko włosy na kolor marchewki. Istny zawadiaka ze mnie teraz.
Nagle Andy zatrzymał mnie i obrócił się w stronę jakichś drzwi opisanych w języku Obcych.
...
Stałem w mieście, choć nie przypominało ono żadnej Ziemskiej metropolii. Ulicami chodziły różne, humanoidalne istoty. Różne kolory skóry, cała gama różnorakich barw. Jedni mieli paski na nosie, drudzy czułki, a jeszcze inni - kolce, w różnych miejscach. Zdarzali się też "normalni" ludzie. Po drogach jeździły różne pojazdy, o dość futurystycznych, nowoczesnych kształtach, jak z filmów science-fiction. Jedne aerodynamiczne, choć zdarzały się też kanciaste, zależnie od rasy która takowy zbudowała. Podobnie było z przydrożnymi budynkami, których architektura nijak pasowała do siebie. Miasto to było mianowicie centrum Międzyplanetarnego Imperium, obejmującego wiele, różnych ras. Organizacja ta, zgodnie z tekstem na jednej z przydrożnych tabliczek elektronicznych, nazywała się - Niezależna Wspólnota.

Nie miałem ochoty się ruszyć. Stałem i z zachwytem patrzyłem na miasto. Nie widziałem jeszcze czegoś tak niezwykłego i wielkiego. Dookoła słyszałem rozmaite słowa, języki różniące się od siebie - każdy inny. To, co oglądałem tylko w telewizji, filmach albo czytałem w książkach, stało się prawdziwe. Mogłem tego dotknąć, usłyszeć, poczuć. Istoty, które tutaj żyły, zdecydowanie wyglądały na szczęśliwe. Czasami czułem zapach zgnilizny, dochodzący najprawdopodobniej z tunelu. Myliłem się. Tam, gdzie wcześniej on stał, znajdował się nowoczesny tunel czasoprzestrzenny. Zbudowano go z niezwykle trwałego metalu, który błyszczał w świetle ogromnych wieżowców. Nagle poczułem lodowaty przedmiot dotykający mojej głowy. Rozległ się głuchy dźwięk. Natychmiast straciłem czucie w kończynach. Upadłem...

Ocknąłem się w jakiejś klatce, na środku kwadratowego pomieszczenia z tłumem krzątających się obcych, ich komputerów. Mieli szarą skórę, podobną do skały, co było w praktyce jedną z niewielu różnic (choć tamte były albo wewnętrzne, albo niewidoczne na pierwszy rzut oka). Wszyscy nosili mundury, w postaci czarnych kurtek. Każdy na ramieniu miał znak - Dwa trójkąty foremne połączone ze sobą wpisane w okrąg oraz jakiś napis, być może wydział w jakim pracował.
-Że co ja tutaj że robię, co? - Spytałem, po ogarnięciu wzrokiem całego pomieszczenia.
Jeden z obcych przerwał pracę i ruszył w kierunku klatki. Była to kobieta, o długich blond włosach. Znak na ramieniu wzbogacony był o czerwony krzyż. To jakaś pielęgniarka czy coś w takiego.
-A myśli pan, że ja wiem? Został pan odizolowany od Centrum Wspólnoty, gdyż nie jest pan legitymowanym obywatelem tej planety. Przejdzie pan odpowiednie badania, po czym zostanie pan włączony do Społeczeństwa i stanie się pełnoprawnym obywatelem. - Powiedziała dość szybkim tempem i wróciła do pracy.
Chwilę później, przez potężne, metalowe drzwi, weszła inna grupa. Różnili się tych, którzy pracowali przy komputerach. Przypominały elfów, mieli żółty kolor skóry. Nosili granatowe płaszcze, sięgające im do kostek. Byli mali, o wiele niżsi ode mnie. Szeptali coś do siebie. Ich mowa była podobna do ludzkiej, ale od czasu do czasu wypowiadali niezrozumiałe słowa. Jeden z nich wyciągnął mały przedmiot. Wyglądał na pistolet, aczkolwiek jego konstrukcja lekko odbiegała od niego. Przystawił go do klatki i nacisnął spust. Ujrzałem błysk, usłyszałem huk. Znalazłem się jakby w tunelu. Zacząłem się kręcić, wirować. Nagłe błyski skutecznie mnie oślepiały. Zamknąłem oczy i poczułem silne uderzenie. Ostatkiem sił otworzyłem je i zobaczyłem białe pomieszczenie, pełne probówek i dziwnych rzeczy, które w ogóle nie przypominały ziemskich przedmiotów.
-Ehe, ten krasnoludek mnie ogłuszył. Żeszformat. - Wybełkotałem z trudem, sam do siebie.
Obraz powoli zaczął stawać się klarowny. Leżałem na łóżku, w jakimś laboratorium, gdzie niezidentyfikowanymi przedmiotami grupa naukowców badała próbki pobrane z mojego organizmu. Pewno po to, by ocenić zagrożenie, jakie stwarzałbym dla nich. Przyjrzałem się im bliżej, byli z tej samej rasy, z której był "elf", który wprowadził mnie w narkozę. Zresztą, sam zbytnio nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jestem, po chwili obraz zanika i jestem w całkiem innym miejscu.
-Cholera, trza było nie pić tej wódki wczoraj...
Obcy dokładnie badali próbki, przy okazji dyskutując. Wkładali je do dziwacznie wyglądającego urządzenia, które wydawało specyficzne dźwięki. Wydobywała się z niego para, która zapełniała cały pokój. Po chwili, jedna z pielęgniarek, otworzyła drzwiczki. Wyciągnęła przez rękawiczki klejącą się substancje o małej powierzchni. Zaniosła ją od innych badaczy.
- Co to do cholery jest? - pomyślałem i z przerażeniem patrzyłem na pracę krasnoludków.
Wnet jeden z badaczy podszedł do mnie. W dłoni trzymał małą pieczęć.
- Chyba mam niezłego kaca... - szepnąłem do siebie.
Przyłożył mi ją do ramienia. Poczułem przeszywający ból.
- Niestety, twoje wyniki są negatywne. Jesteś niezdatny do użycia.
-No i świetnie. Teraz pewno wyrzucicie mnie na złomowisko, albo sprzedacie na Allegro... - Burknąłem cicho do siebie.
Mimo to, krasnolud idealnie usłyszał to co powiedziałem i dodał.
-Nie, zostaniesz tylko wygnany na najbliższą nadającą się do zamieszkania planetę poza terytorium Niezależnej Wspólnoty. Tak lepiej?
Wcale mnie to nie pocieszyło. Nie chciałem żyć w samotności, postanowiłem... znaleźć swoje miejsce tutaj, ale na siłę. Korzystając z okazji, że tylko on był w pomieszczeniu, wstałem i z łatwością go obezwładniłem - zabrałem mu również broń. Na próbę strzeliłem w jedną z maszyn. Promień lasera z łatwością przebił się przez tanią, blaszaną obudowę i wysadził urządzenie.
-Wow! - Krzyknąłem z radości.
Teraz tylko otworzyć drzwi... i uciekam!
Podbiegłem do nich. Wyglądały na solidne, lecz przez doświadczenie z maszyną, nie byłem tego taki pewien. Chwyciłem za mosiężną klamkę. Po chwili moje obolałe ciało przeszył straszny ból - drzwi poraziły mnie prądem. Wnet usłyszałem cienki, piskliwy głosik.
- Podaj hasło - rzekł bot, który ukazał się na wrotach, wyświetlony na ekraniku LCD.
- Ach, zamknij się! - krzyknąłem, strzelając z pistoletu - Lepiej otwórz!
Monitor wydał kilka trzasków, pojawiły się chwilowe błyski.
- Dobra, już, dobra... - pisnął i drzwi stanęły otworem.
Uradowany szybko wybiegłem. Uciekałem przez wąskie, kręte korytarze. Wokół kręciły się inne istoty, które były zdecydowanie mniej inteligentne od reszty społeczeństwa. Niedługo biegłem, a już ujrzałem tunel, który prowadził do wyjścia. Gdy chciałem wyjść, usłyszałem krzyki. Zobaczyłem także pędzących z bronią w moją stronę elfów.
- Cholera, jeszcze oni tutaj! - Burknąłem.
Zatrzymałem się i zacząłem strzelać w ich kierunku. Żaden strzał nie okazał się być trafiony, a baterie już powoli się kończyły. Musiałem oszczędzać energię. Ukryłem się za jedną z beczek, by w spokoju poczekać na nich, by dobiegli bliżej, łatwiej byłoby celować.
-Ra'taka la katra wara! - Krzyknął jeden z nich w swoim ojczystym języku i tunel... zamknął się.
Potem jeszcze coś mówili do siebie, pewno klęli mnie. Korzystając z okazji, wystrzeliłem promieniem lasera w "elfa", który najwidoczniej się zagapił i zbytnio nie wiedział co się dzieje. Stojący obok niego koledzy odwrócili się i zaczęli strzelać w beczkę, która najwidoczniej była odporna na ich uzbrojenie. Pewno po to, by nie doszło do zdrady - w końcu to Wspólnota. Sam traciłem nadzieję w to "doskonałe społeczeństwo".
- Ta'Pra. - Przeklął "krasnolud" pod nosem, zaczął biec w moim kierunku.
Gdy tylko znalazł się w zasięgu, wystrzeliłem w jego kierunku z pistoletu laserowego. Idealnie trafiłem w głowę.
- Hah, headszot! - Wzniosłem okrzyk radości.
Obcy, który został na polu bitwy, postanowił uciec. Nie umożliwiłem mu tego, pewno wezwałby posiłki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, byli martwi, cała grupa. Czyli miałem ich z głowy. Tylko, jak opuścić ten budynek?
Postanowiłem zastosować metodę elfów, czyli wypowiedzieć zaklęcie w celu otworzenia tunelu. Wiedziałem jednak, iż moja mowa jest znacznie odmienna od ich mowy. Niestety, to było jedyne wyjście z tej sytuacji.
- Ra'taka la katra wara! - krzyknąłem, lecz tunel wydal tylko cichy dźwięk.
- Co jest do cholery? - mruknąłem sam do siebie.
Po dłuższym przyjrzeniu się konstrukcji wrót, doszedłem do wniosku, że widnieją na nim dziwne symbole, które nie wyglądały na litery czy też liczby.
- Dobra... - powiedziałem i groźnie spojrzałem na tunel.
Byłem wkurzony. Przypomniałem sobie film z Chuckiem Norisem i postanowiłem zastosować parę chwytów na nie. Kopnąłem je z półobrotu. Nieoczekiwanie otworzyły się.
-Nic nie oprze się kopniakowi z półobrotu! - Wykrzyknąłem, po czym pobiegłem przez tunel, którego drugi koniec zaprowadził mnie do równie dziwnego miejsca.
Dziwne, jakby budynek laboratorium (przez okna widać było przecież powierzchnię) znajdował się w jeszcze większym kompleksie badawczym. Stałem na korytarzu, który swoim kształtem przypomniał pięciokąt, a raczej jego linie - boki. Drzwi przez które wyszedłem, zamknęły się tuż za mną, były przesuwne. Widziałem ludzi, przechodzili tędy i patrzyli na mnie jak na debila.
-No i gdzie ja do jasnej cholery jestem?!
Nagle w tłumie pojawiło się dwoje umięśnionych stworzeń. Byli potężni i wysocy, mieli odmienny kształt twarzy - prawie identyczny jak Kaczora Donalda. Nosili długie, sięgające do pasa włosy. W dłoniach trzymali karabiny maszynowe. Odważnym krokiem zmierzali w moją stronę. Wszyscy zgromadzeni patrzyli się na nich jak na bohaterów, z oddaniem, ale także ze strachem. Nie pozostawało mi nic innego, jak stawić im czoła. Wyjąłem swoja broń, lecz gdy chciałem strzelić, pistolet wydal tylko cichy pomruk - skończyła się energia. Musiałem stoczyć z nimi walkę wręcz. Oni tymczasem ustawili się koło siebie, ładując karabiny, wycelowane we mnie. Zauważyłem metalową belkę, zawieszoną nade mną. Zawiesiłem się na niej i skoczyłem. Rozległy się strzały. Czekałem na odpowiedni moment i rzuciłem swoim małym pistoletem w ich kierunku. Trafiłem centralnie między oczy, laser przebił się przez czaszkę i utknął w głowie drugiego z napastników.
- DOUBLEKILL! - wrzasnąłem radośnie, rozbijając szybę i wychodząc na zewnątrz.

Stałem na dachu dość wysokiego budynku. Jedyny sposób by opuścić ten kompleks badawczy było po prostu powrót do środka i "przebicie się" siłą przez cały ośrodek, do wyjścia na dole. Teoretycznie dałoby się zeskoczyć, jednak... nie przeżyłbym tego. Nagle zaszumiało mi w głowie, straciłem świadomość z miejsca, w którym się znajduję. Widziałem siebie, młodszego, jako ucznia podstawówki. Siedziałem na ławce obok sali, na przerwie. Koledzy stali przede mną - wyśmiewali i wytykali palcami. Każdy ich gest, każde ich słowo powtarzało się po kilka razy, każdy najciemniejszy aspekt tego wspomnienia. Usłyszałem dzwonek na lekcję. Lecz nie wszedłem z nimi do sali lekcyjnej. Pobiegłem, na dach, schodami. Czułem, słyszałem bicie swojego serca. Akcja toczyła się w zwolnionym tempie. Po chwili stałem już na krawędzi... śmierci. Równocześnie we wspomnieniach i w rzeczywistości. Gdy nagle z tego półsnu wybudził mnie dotyk...
Ujrzałem drobną, szczupłą, ale także nieźle uzbrojoną kobietę. Wyglądała nieznajomo, lecz gdy spojrzałem dokładnie, moim oczom ukazał się obraz - mojej dawnej szkoły. Długo się zastanawiałem, ale nagle mnie olśniło. Przypomniałem sobie moją dawną dziewczynę z czasów, gdy byłem młody, gdy jeszcze chodziłem do podstawówki.
- Ania, to ty? - spytałem ją drżącym głosem.
Spojrzała na mnie, dyskretnie się uśmiechając.
- A więc, poznałeś mnie... - mruknęła, przybierając później poważny wyraz twarz - Proponuję Ci przestać udawać Batmana i odsunąć się od krawędzi.
Zerknąłem w dół. Byłem na najwyższym piętrze budynku, w dole niewyraźnie widać było patrzących się gapiów. Szybko odskoczyłem w stronę Ani.
- Trzeba przedostać się przez TO - powiedziała, wskazując palcem na wąski szyb wentylacyjny. - I może przydała by Ci się broń, nie?
- Tak, i to bardzo - odpowiedziałem, uśmiechając się.
Szliśmy w stronę szybu, gdy zaczął padać deszcz. Duże krople deszczu uderzały w dach, wydając przy tym głuchy, niski dźwięk. Dziewczyna weszła jako pierwsza, ja zaraz za nią. Czołgaliśmy się około piętnastu minut bez odpoczynku. Nagle naszym oczom ukazał się wielki korytarz. Na jego końcu znajdował się ogromny tunel, który prowadził na zewnątrz.
Gdy tylko przeszliśmy na drugą stronę, obraz zaczął zanikać, to co znajdowało się wokół nas. Po chwili stanęliśmy w pomieszczeniu, na ścianach znajdowały się różnokolorowe ścianki.
- Koniec symulacji. - Powiedział chłodnie starszy mężczyzna, którego nie było w tym pomieszczeniu. - To wszystko na dzisiaj. Dalszy ciąg nakręcimy jutro. - Dodał po chwili.
Drzwi otworzyły się i razem ze swoją żoną opuściłem pomieszczenie, w garderobie przebraliśmy się w codziennie ciuchy i razem opuściliśmy budynek. Dyskutując o swoim dzisiejszym dniu w pracy, wsiedliśmy do samochodu.
- Wiesz, moglibyśmy ostatnią scenę rozegrać trochę inaczej. - Powiedziałem. - Ale i tak było dobrze.
To nie była rzeczywistość. To był improwizowany serial science-fiction. Fragment jego premierowego odcinka, który okazał się sukcesem.
 
     
TomaszSportowiec 
Sierżant
Powrót? Może


Główny edytor: Stencyl
Pojedynki: tak
Posty: 109

0 Prestiż
Wysłany: 29-05-2010, 15:41   

No nie za mało napisaliśmy. Jak znowu będzie remis to już każdy wygra.
_________________
http://www.zebra-company.ufoludki.net/blog/ moja nowa strona
 
     
Pisarz 
Młodszy chorąży
Spinacz


Główny edytor: MMF2
Drugi edytor: TGF2
Posty: 239

2677 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 07:01   

Będzie remis = będzie dogrywka.

A że żeś się z Wackyjackiem pokłócił to nie moja wina. W poprzedniej turze nikt nie przedłużał terminu bo mi się monitor spalił. Bądźmy sprawiedliwi.
_________________
Czy wiesz że... jedzenie kanapki powoduje zmniejszenie jej objętości?
 
     
TomaszSportowiec 
Sierżant
Powrót? Może


Główny edytor: Stencyl
Pojedynki: tak
Posty: 109

0 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 14:36   

O jutro przyjdę ze szkoły i będą wyniki.
_________________
http://www.zebra-company.ufoludki.net/blog/ moja nowa strona
 
     
Jood 
Młodszy chorąży
Graphic master


Główny edytor: MMF2 Dev
Pojedynki: tak
Posty: 227

7104 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 17:16   

Pisarzu trzeba było tv podłączyć a się nie użalaj, przedłużone to przedłużone, życie
 
 
     
Pisarz 
Młodszy chorąży
Spinacz


Główny edytor: MMF2
Drugi edytor: TGF2
Posty: 239

2677 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 18:08   

Aha, jak zwykle nikt mnie nie słucha.

Teraz Tomek użala się, że Wackyjackie jest zły i że przez to powinien być następny remis - i jest dobrze, wszyscy się z nim zgadzają. Ale gdy ja nie miałem warunków do pracy to było jak zwykle, nikt nie pomyślał.

Ta, podpiąć pod TV. Po pierwsze, nie miał bym neta, po drugie nie miał bym prywatności, a po trzecie wszystko rozmazywałoby się tak samo na TV jak i normalnie.
_________________
Czy wiesz że... jedzenie kanapki powoduje zmniejszenie jej objętości?
 
     
TomaszSportowiec 
Sierżant
Powrót? Może


Główny edytor: Stencyl
Pojedynki: tak
Posty: 109

0 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 19:43   

12 głosów lepsza frekwencja niż w pierwszej rundzie.
_________________
http://www.zebra-company.ufoludki.net/blog/ moja nowa strona
 
     
Jood 
Młodszy chorąży
Graphic master


Główny edytor: MMF2 Dev
Pojedynki: tak
Posty: 227

7104 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 20:36   

Miał byś neta. Czemu niby nie?

[ Dodano: 31-05-2010, 21:36 ]
12 głosów i po 4 na każdą grupę XD
 
 
     
Natie 
Bohaterka

Główny edytor: Inny
Pojedynki: nie
Posty: 380

10110 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 21:13   

Uff 13 głosów... Byle nieparzysta liczba, mniejsze prawdopodobieństwo remisu.
_________________
...
 
     
Wirtualność 
Bohater


Główny edytor: MMF2
Pojedynki: być może
Posty: 313

18050 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 22:12   

5*3=15. Rzeczywiście, mniejsze prawdopodobieństwo.
Powiem tylko, że zagłosowałem uczciwie ;)
 
     
Natie 
Bohaterka

Główny edytor: Inny
Pojedynki: nie
Posty: 380

10110 Prestiż
Wysłany: 31-05-2010, 22:58   

Oj ciii ta moja logika niech mnie szlag... :/
_________________
...
 
     
TomaszSportowiec 
Sierżant
Powrót? Może


Główny edytor: Stencyl
Pojedynki: tak
Posty: 109

0 Prestiż
Wysłany: 01-06-2010, 06:20   

Za 3 godziny 59 minut koniec batki.
_________________
http://www.zebra-company.ufoludki.net/blog/ moja nowa strona
 
     
Pisarz 
Młodszy chorąży
Spinacz


Główny edytor: MMF2
Drugi edytor: TGF2
Posty: 239

2677 Prestiż
Wysłany: 01-06-2010, 06:55   

Seba-GS napisał/a:
Miał byś neta. Czemu niby nie?

Modem ADSL, wytwór szatana.
Linia telefoniczna w tym pokoju znajduje się.
Linii telefonicznej nie ma tam, gdzie Telewizor został Postawiony i Zalęgły się Demony Ciemności.

Zresztą, ojciec by chciał Kubicę oglądać.

//Edit:
PORAŻKA! Chyba zjem swój zeszyt...
_________________
Czy wiesz że... jedzenie kanapki powoduje zmniejszenie jej objętości?
Ostatnio zmieniony przez Pisarz 01-06-2010, 10:21, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Aleks 
Moderator
Wilczek


Główny edytor: GDevelop
Skype:
Posty: 636

28588 Prestiż
Wysłany: 01-06-2010, 10:20   

Teraz zagłosowałem trochę inaczej, na Wirtualność i Crazy jakoś lepiej się czytało i ogólnie fajne
gratuluję.
Ostatnio zmieniony przez Aleks 01-06-2010, 14:56, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
TomaszSportowiec 
Sierżant
Powrót? Może


Główny edytor: Stencyl
Pojedynki: tak
Posty: 109

0 Prestiż
Wysłany: 01-06-2010, 12:57   

O boże 1500 punktów będę miał.
_________________
http://www.zebra-company.ufoludki.net/blog/ moja nowa strona
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

PSK Cytaty Klikibaza - kopia wszystkich klików Klikipedia - encyklopedia o tworzeniu gier Discord KlikCzat Zaproszenie
Daj piniondza Wielkie Muzeum Klikowe

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group